DwJ
Administrator
Dołączył: 30 Lip 2007
Posty: 201
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
Płeć: Kobitka
|
Wysłany: Wto 12:34, 31 Sie 2010 Temat postu: [NZ] Po przejrzeniu dysku... |
|
|
Sama nie wiem, dlaczego tu to zamieszczam, w sumie wstyd mi za to co tu napisałam. Przeglądając jeden z dysków wpadłam na folder zawierający moje różne niedokończone prologi, notki (cała ja )
Enjoy (przynajmniej jest się z czego pośmiać, khe khe khe )
[Opowiadanie o mutantów, miało być ukazana z perspektywy "tego złego charakteru]
- Panie Higgins ... - Kobieta ubrana w ołówkową spódnicę weszła pewnym krokiem do biura, zamykając za sobą cicho drzwi. W dłoni trzymała pokaźną teczkę z dokumentacją.
- Sprawa nie wygląda dobrze.
Usiadła na honorowym miejscu za firmowym biurkiem i spojrzała badawczo na klienta. Miała bardzo jasną cerę, szare włosy upięte w ciasny kucyk. Położyła przed sobą na bladzie teczkę, tak, by klient dobrze ją widział, a następnie przeszła do rzeczy, bawiąc się w dłoniach czarnym długopisem znalezionym gdzieś na dnie szuflady.
- Chciałabym zacząć od tego, że tak mi przykry, że pański dom spłonął. - Jej oczy wyrażały teraz najszczerszą skruchę. Patrzyła na klienta ze smutkiem, jednak pan Higgins odczuł dziwne zmieszanie i niepewność pod natężeniem jej wzroku. Tęczówki tej młodej kobiety były ciekawego koloru; jasnobrązowe, ale wpadające gdyby w czerwień? W świetle non stop zmieniały swą barwe niczym niesfornie tańcujące dwa ognie, wstydliwie chowające się przed wzrokiem nieznajomych. Kobieta odłożyła zabawkę na bok i sięgnęła po teczkę. Przez chwilę z uwagą przeglądała jej sporą zawartość, mrucząc coś pod nosem. W końcu odłożyła dokumenty i z powrotem spojrzała na Higginsa:
- Niestety, zrezygnował pan z naszej polisy ubezpieczeniowej przeszło miesiąc temu, wypłaciliśmy należne panu pieniądze. - Kobieta chwyciła jeden z dokumentów i podłożyła go klientowi pod nos.- Widzi pan? Złożył pan własnoręczny podpis pod zrzeczeniem - wskazała palcem na dół kartki.- Dodatkowo gdzieś w tej teczce nadal mam potwierdzenie odebrania pieniędzy...
Sięgnęła z powrotem do teczki, pozostawiając akt zrzeknięcia się przed klientem, teraz wpatrującego się w ten papier niczym wyrok. Wyciągnęła potrzebny kwitek i w wyczekiwaniu dorzuciła go do zasięgu spojrzenia Higginsa.
W malutkim i nieco dusznym pomieszczeniu zapadła cisza. Milczenie przerwał klient, który przewiercał zerwaną umowę i kwit odebrania pieniędzy wpierw smutnym wzrokiem, potem zmieszanym, następnie wściekłym. Prychnął na cały głos i z furią cisnął w stronę byłej ubezpieczycielki dokumenty.
- Pani stara mi się powiedzieć, że... - ze zdenerwowania ciężko było mu złapać powietrze - ...że przez ponad dziesięć lat! płaciłem ubezpieczenia domu a teraz, gdy mój dom spłonął do samych fundamentów nie należy mi się nic?!
- Tak, panie Higgins.
Kobieta zachowywała stoicki spokój, podczas gdy klient przybierał różne kolory purpury. Swoją drogą zastanawiała się, skąd też tak wyzuta z emocji twarz może zdobyć się taki grymas wściekłości. - Zrezygnował pan z płacenia składek przeszło miesiąc temu, wypłaciliśmy pańskie należne 2000 $.
- 2000$?! 2000$?! A co ja niby zrobię z tymi pieniędzmi? Kupie sobie nowy sedes? Przecież to nie starczy nawet na jedną ścianę domu!
- Być może, panie Higgins, mówiłam już panu, że mi przykro...
- Przykro pani??! Przykry pani?! Przykro to może być gdy ktoś komuś wybije zęby, albo przykro może być, gdy ktoś spadnie ze schodów! Wy po prostu mnie wyrolowaliście! - ryknął i sięgnął po niedawno pokazywane mu dokumenty. Doprowadzony do szewskiej pasji podarł je na strzępy, i wciąż jeszcze charcząc i dysząc cały czerwony na twarzy, wybiegł, trzaskając drzwiami.
Kobieta przez chwilę siedziała nie ruchomo na swoim miejscu za biurkiem, wpatrując się w punkt, w którym przed sekundą zniknął rozjuszony klient. W końcu odetchnęła cicho pod nosem, poprawiła włosy i biurowy strój. Pomału wstała, chwytając z blatu kubek na kawę. Papierami Higginsa zajmie się potem, w końcu musi poszukać gdzieś kserokopię zniszczonych dokumentów, a potem powiadomić o wszystkim kierownika. Teraz miała ochotę napić się zimnej wody. Gdy wychodził ze swojego biura odebrała wiadomość, że ma się wstawić na ważną naradę u szefa, dzisiaj po pracy.
Było grubo po dwudziestej, gdy skończyła wreszcie porządkowanie plików na komputerze. Po jakże dzikiej scenie urządzonej przez Higginsa, w biurze skarg przyjęła jeszcze siedmiu klientów, a każdy z nich narzekał z kolejna na wszystkie niedogodności tego świata. Jeden, na przykładach, zażądał w ramach ubezpieczenia dwudziestoczterogodzinnej ochrony przed mutantami, a drugi lamentował nad zbytnią opieszałością pracowników "CO- Safeness".
Czując się wyczerpaną, zgasiła światło i wyszła z biura na wyłożony jasną wykładziną korytarz. Wszędzie było cicho, a po drodze nie spotkała już nikogo z zatrudnionych w "CO- Safeness". O tej porze mało kto zostawał w ramach nadgodzin, dlatego miejsce to świeciło teraz pustkami.
[Prolog, "mroczny" opis miasta, w którym miała dziać się akcja opowiadania, póki co zrezygnowałam z tego pomysłu]
Niektórzy mówili, że miasto było przeklęte. Inni, że jego historia to zbieg nieszczęśliwych wypadków, kwestia złego umieszczenia miasta na mapie świata. Nieważne co było powodem, ale miasto Aegis w ciągu dwu stuleci obróciło się w ruiny trzy krotnie. Pierwszy raz miało miejsce niedługo po jego powstaniu, w 1788, wtenczas to ogromna fala słonej wody Oceanu Spokojnego zmyła wschodnie wybrzeże miasta, rujnując całkowicie rybacki port, a na drewnianych szkieletach żerdzi i nadbrzeża pozostawiając jedynie gęsty oceaniczny muł. Mimo utraty ważnego więzła handlowego, ówczesny burmistrz Norman Cook zdołał odbudować port. Niektórzy mówią, że nie obyło się bez łez i krwi, jako, że Cook pochłonięty całkowicie wizją nowego portu, wyciskał z mieszkańców, wtedy zaledwie miasteczka Aegis ostatnie grosze, przyprawiając większość z nich o głód. A co czułby teraz Norman Cook spoglądając na dzisiejszy ogromny port handlowy, wysokie żółte żurawie ładujące stalowe olbrzymy kolorowymi kontenerami, i zagospodarowany każdy kawałek przestrzeni wybrzeża? Pewnie odrobinę dumy i zadowolenia, mimo, że przez swoją obsesję został w końcu zlinczowany przez wycieńczonych podatkami obywateli Aegis.
Miejska legenda, wcale a wcale nie zatarta przez ząb czasu, teraz krążącą wśród mieszkańców metropolii jako straszna opowiastka dla dzieci, stała się prawdziwym hitem na forach internetowych. Mało kto z jego użytkowników mógłby wziąć tę historię na poważnie, brzmi ona jak wymysł szalonych przodków, którzy w nudne zimowe wieczory wolne od pracy wymyślali opowiastki o Hanibalu, założycielu Aegis.
Historia powstania miasta w ciągu tylu niespokojnych lat zdążyła się zatrzeć, jednak nie na tyle, by zapomnieć o legendzie, równie posępnej co samo miasto. Opowiada ona o Hanibalu, starym fińskim piracie, z siwą brodą długą aż do ziemi...
[Ciąg dalszy mojego pierwszego kryminalnego opowiadania. Główną bohaterką miała być Catalina - córka emigrantów, którzy osiedlili się w Little Havana, Miami. Jej brat ginie z rąk policjantów i zostaje oskarżony o zabójstwo ośmiu osób w magazynie na przedmieściach Miami. Catalina wie, że to nie prawda...]
Napuchnięte słońce chowało się już za horyzontem poziomych dachów. Nastał wieczór, szara mgiełka zstąpiła na gorące ulice Miami.
Mijali zanurzone w czerwonej poświacie kwadratowe budynki o płaskich dachach i szeleszczące po cichu długie palmy.
Tutaj domy przypominały odrapane, przyniszczone klocki dla dzieci, gdzie spod kolorowych elewacji przebijały niechlujnie ściany, a nad sklepami wisiały wyblakłe szyldy i pasiaste markizy.
Na niebie przeleciała jakaś zabłąkana biała mewa, zmierzające w pośpiechu nad nadbrzeże.
W powietrzu było już czuć zapach smażonej langusty. Z otwartych okien i balkonów dochodziły przytłumione głosy, sączyły się dźwięki salsy. Little Havana to dzielnicy biedy, broni, nowej Kuby, a także starców bez wieku, obserwujących jak przemija życie.
- To tutaj – wskazała palcem na wciśniętą między dwa odgrodzone siatką domy niewysoką kamienicę. – Dziękuję.
Stary Ford Coupe zatrzymał się koło chodnika. Mężczyzna za kierownicą, z wyglądu przypominającego wychudzoną szkapę, kiwnął. Catalina trzasnęła drzwiami Forda, weszła do ocienionej klatki schodowej, żeliwnymi schodami podążyła na drugie piętro.
Cały dzień zszedł jej na dotarcie do domu. Nie miała pieniędzy na taksówkę, wśród drobniaków znalezionych w kieszeni zabrakło dziesięciu centów na bilet autobusowy. Na stancji benzynowej niedaleko centrum spotkała sąsiada Ricardo Mendera, który zgodził się podwieźć ją do domu.
- Franco? – W zacienionej kuchni mieszkanka jej i matki zobaczyła młodego mężczyznę. Wysoki, z wytatuowanymi rękoma, siedział na krzesełku i bawił się znalezionym kawałkiem kartki. Gdy tylko zobaczył wchodzącą Catalinę, od razu się poderwał.
- Słuchaj – zaczął – nie mam za dużo czasu – podszedł do niej. - Czekam już tu na ciebie od czterdziestu minut. O dwudziestej pierwszej ma po mnie przyjechać kumpel, odwieść na lotnisko.
Położył dłonie na jej ramionach.
[Ach, moja pierwsza, i dość mało udana, próba opisania globu ziemskiego z perspektywy.
Bo w końcu co by się wydarzyło, gdyby ktoś złapał samą śmierć, a źli ludzie chcieliby wykraść jej kosę?]
Nadajnik rozpoznawczy sondy ziemskiej X-15L wydawał z siebie teraz krótkie pikające sygnały, brzmiące jak za ścianą.
Ziemia była daleko. Wyglądała jak idealnie wykrojony niebieski krążek.
Biała wata przykrywała jego powierzchnię niczym perzyna, ruszając się powoli w rytm wiatrów na ziemskich. Rozszarpane krawędzie chmur kształtowy się powoli, jak gdyby czas dla nich nie istniał, leniwie przybierając coraz to nowsze kształty.
Skaliste grzbiety pasów górskich przypominały zaorane bruzdy na wielkich zielonych wyspach.
Xi’sha lubił obserwować Ziemię z tej odległości. Kucając na srebrnych wydmach Księżyca, nieustannie przyglądał się zielonej planecie. Nie pamiętał już od kiedy. Od zawsze.
Zarzucił kaptur długiego płaszcza na głowę. Szybkim, nie wykrywalnym dla oka ludzkiego ruchem ręki chwycił do położonej obok torby lunetę. Sprawnym gestem jednej ręki rozsunął ją. Coś się działo. Przyłożył szkiełko do oka, a między gęstymi brwiami pojawiła się zmarszczka zaniepokojenia. W okularze jego przyrządu odbijał się słabo zarys jednego z ziemskich kontynentów. Nic szczególnego, z tej odległości…
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez DwJ dnia Wto 12:49, 31 Sie 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|